nagłowek

nagłowek

piątek, 2 października 2015

Dom pod lasem...


Chciałam tam wrócić. 
Zobaczyć. 
Bardzo chciałam.

Zajrzec w ten świat, "zaczarowany" niegdyś. 
A może wciąż magiczny trochę?
Poczuć ten zapach, na później schować choćby odrobinę. 
W kieszeniach upchać świeży powiew wiatru, z zieleni liści - nadziei kroplę. 
W euforii wspomnień całkiem się zatracić.
W koncercie żab, z pobliskich stawów, wziąć udział miałam też w zamiarze. Tak bez biletu, bez zapowiedzi. One tak dawniej, całkiem darmo przecież, bez honorarium, grały tuż po zmroku, do upadłego, do tchu utraty. Ach, cóż to były za występy.
Przejść się po śladach ścieżką krętą, oj jakże dawno wydeptaną, nici pajęcze czasem odgarniając. 
Szyszek, jak niegdyś u Babci boku, w koszyczek mały nazbierać suchych. 
Zagajnik obejść. Piasek, co w słońcu na wskroś skąpany, z butów wysypać, na pniu przycupnąwszy. 
Na łysą górę chciałam się wdrapać. 
Chociaż na chwilę na miedzy przystanąć. Odetchnąć głębią ziemi Dziadków, lasu zapachem, poczuć to wszystko. Spokoju zaczernąć. Harmonii, wiary choć ze dwie garści uszczknąć.
Świerszcza - tubylca z uwagą posłuchać, ptaki podziwiać, drzewom znajomym w skupieniu się przyjrzeć. 
Szczekanie psów, echo, co nad wsią się niosło onegdaj, znaleźć, przywołać... 
Zachwycić się...

Chciałam tam być, tak poprostu, zajrzeć. 
Widokiem natury, lasu sie napawać. 
Dystansu nabrać, myśli poukładać. 
Wyciszyć emocje, równowagę złapać.

Chciałam tam wrócić. Zobaczyć bardzo chciałam...

Udało się wybrać więc dnia pewnego. 
Pogoda piękna, czas wymarzony, by wpaść do miejsca, gdzie tyle wspomnień, tyle dobrego kiedyś nas spotkało.

Lecz lata, które przeminęły i ludzie jacyś niezbyt łaskawi, dla miejsca tego, jak sie okazuje, bez wyobraźni, "czar zły" rzucili. I to co było zapuścili strasznie.

Byłam. Widziałam. Oczom swym do dziś dnia nie wierzę, pojąć nie umiem.

Las całkiem obcy. Dziki, ciemny. Zupełnie, jakby z innej bajki. Drogi nie widać. Pola zarosły. Staw całkiem wysechł. Wieś cicha, jakby dawno zapomniana.
A żaby? Świerszcze? Na wczasach może lub emigrować przyszło im na starość.
Po płotach, furtkach, szopach ślad zaginął. Studnia zniszczona. 
Dom - ruina. 
W środku gruz, kurz, zimno... 
Pustka.

Byłam. Widziałam. Przecież chciałam sama.

Myśli zawiłe, całkiem już nie do odplątania chyba. 
W sercu nostalgia, żal, rozczarowanie? 
Lepiej już było nie zaglądać wcale. 
Przykro jest patrzeć, jak miejsce to gaśnie. 
Wkrótce już nic, co niegdyś nasze, nie przetrwa ciężkiej próby czasu. 
Las, pewny siebie i jego mieszkańcy, rozgoszczą się tam już na stałe. Nowy lokator, nowe zasady, nic poza dzikiej natury prawem.
Którz nam uwierzy, że lat temu pare, wiodła tam żywot rodzina jakaś. Życie raz dobrem, raz złem okraszone. Pisał tam los nam różne scenariusze. Którz da wiarę...

Dobrze, że chociaż tego, co pamiętam, nikt nie jest w stanie zniszczyć czy zrujnować. Trwać we mnie będą te obrazy piękne, w snach odnawiane szczegółowo nieraz. Skrzętnie je schowam, pielęgnować będę, starać się będę nie zniweczyć tego. Oby...
Będę wspominać same miłe chwile, wśród śpiewu ptaków, szumu drzew. 
Dobre momenty, choć i złe też były. 
I opowiadać kiedyś dzieciom będę, jak to bywało w domu pod lasem...
Ania




























Henryk Rusicki


''Podróż sentymentalna''


Chciałbym raz jeszcze

postawić bosą stopę na zielonym dywanie

utkanym z dzikiej trawy



poznać tajemniczy bezmiar podwórka

z ostrymi zębami parkanu



poczuć bezcenny aromat

palonej słońcem żywicy



ujrzeć majestat łysej góry

stworzonej z miliardów ziaren kwarcu



podziwiać odwagę wybladłych porostów

walczących ciągle o przetrwanie



zrozumieć karłowate sosny

wczepione w piaszczystą zdobycz

szponami korzeni

wrócić na nieśmiertelne ścieżki dzieciństwa

i zostać